Mózg to miejsce, gdzie powstają myśli. Mózg to miejsce, gdzie powstaje ekspresja. Pragnienia, plany działania. Czym więc jest ludzkie ciało? Jest tym, co pozwala wyrazić myśli i ekspresje, zrealizować plany i spełnić marzenia. Ale ludzkie ciało bywa zawodne. Bywa, że choruje. Że nie pozwala na to, czego chcemy. Blokuje nas. Potrafi powalić na ziemię lub sparaliżować, czy w inny sposób odmówić posłuszeństwa. Nieważne czy jesteśmy dzisiaj zdrowi, czy od urodzenia z niepełnosprawnością. Czujemy kiedy boli. Śmiejemy się, kiedy jest wesoło. I płaczemy w smutku.
Takimi słowami zacząłem kolejną prezentację działania systemu WRP. 18 listopada, w Urzędzie Marszałkowskim we Wrocławiu rozpocząłem oficjalną część konferencji naukowej „Znaczenie Integracji Sensorycznej w Zaburzeniach Rozwoju Człowieka”, jeszcze mając na twarzy wilgoć łez. O samej konferencji przeczytacie Państwo w krótkim sprawozdaniu na naszych stronach już 20.11.2016 r. wieczorem. Ale dzisiaj, kiedy jeszcze mam wilgotne oczy muszę podzielić się z Wami swoim wzruszeniem.
Godzinę wcześniej dr Józef Patkiewicz, prowadzący konferencję, kończył wprowadzenie i przedstawiał plan dnia. Obok niego rozstawiono instrumenty muzyczne. Kilka chwil później miejsce na tej zaimprowizowanej scenie zajęli ONI. Zespół „Ku Dobremu”. Kilkanaście osób. Niektóre z niepełnosprawnościami. Kilkanaście wspaniałych postaci, dla mnie bohaterów, dało minirecital którego nie powstydziłby się niejeden profesjonalista. Celowo nie piszę, skąd są i na co cierpią. My wszyscy na coś cierpimy. I skądś jesteśmy.
Patrzyłem na ich twarze i byłem zasłuchany w śpiew i widowisko od pierwszej chwili. Muzyka z Czarnego Kontynentu. Rytmicznie brzmiące instrumenty perkusyjne: bębny, bębenki, konga, grzechotki włączały się do gry jeden po drugim. Poruszający się w rytm nieskomplikowanej muzyki artyści, na twarzach których malowała się niesamowita radość z występu. Śpiew, uderzający i przenikliwy śpiew. Byłem parę lat temu w Kenii. Byłem w wiosce Masajów, w zasięgu wzroku miałem ośnieżony szczyt Kilimandżaro. Byłem na występie czarnoskórych wojowników, widziałem wzbijany ich stopami pył. I kiedy dzisiaj zamknąłem oczy, znów znalazłem się w Afryce. Tylko nie pachniała pustynia. Nie było wiatru od gór. Ale był śpiew.
Potem nastąpiły występy indywidualne. Poruszające. Fantastyczne głosy ludzi, brzmiące miejscami może nie za czysto, może gubiące rytm. I co z tego? Przecież śpiewały nie ciała, w przedstawieniu uczestniczyły nie mięśnie i nie struny głosowe, ale LUDZIE. Ich dusze. Ich ekspresja, pragnienia, ich szczęście. Widziałem je w każdym calu obserwowanej sceny. Czułem je, bo wibrowały przekazem tak, jak wibruje pod stopami trzęsąca się ziemia. A potem przychodzi tsunami, które mnie dotknęło falą łez. Bez ostrzeżenia.
Kiedy skończyli, wszyscy poprosiliśmy o bis. Chyba dla artystów to właśnie było największą zapłatą. I znów zabrzmiały marakasy, tamburino, basem dołączyły się bębny konga. Niczym Bolero Ravela gorący afrykański rytm przeniósł już nie tylko mnie, ale nas wszystkich, pod Kilimandżaro. Do masajskiej wioski. Otoczonej znaną, Sienkiewiczowską zeribą. Osuszałem twarz wiedząc, że za chwilę skończy się dzień szczęścia dla tych wspaniałych ludzi. Że znów zacznie się czekanie na kolejny występ. Że kiedyś, może nawet jutro inna publiczność będzie oklaskiwać roztańczonych, zatraconych w chwili artystów.
Inaczej planowałem sobie moją prezentację o WRP. Tak zwyczajnie. Ale przecież już teraz, po NICH nie mogło być zwyczajnie. Kiedy minęłomoje 15 minut, rozległy się gorące brawa. I okrzyki – To już koniec? Dopiero dzisiaj zrozumiałem, i wiem że ONI też to zrozumieli, że WRP to troska o ciało. Tylko o ciało i aż o ciało. By mogło dawać duszy możliwość tworzenia, ekspresji, by pozwalało dzielić się sobą z innymi ludźmi. Bo tylko dzielenie się sobą jest sensem istnienia każdego z nas.