Dzisiaj poruszający artykuł o niewidomej dziewczynie. Preludium niejako do tego, czym zajmuje się Fundacja Ludzie Jesieni, i co publikujemy na stronie WRP. Choć nie dopatrujcie się Państwo związku bezpośredniego…
Palce Małgorzaty delikatnie podążają po mojej twarzy. Dotykają włosów, czoła. Zatrzymują się przy oczach – są natarczywe tak, że na chwilkę muszę je zamknąć. Potem wędrują w dół – nos, usta, policzki, podbródek. Czuję się niezręcznie, obok Małgosi siedzi jej mama, obserwuje nas z uśmiechem. Wreszcie dziewczyna kończy i delikatnie odsuwa się ode mnie na pół kroku. Już nie czuję jej oddechu. Ale nie mam siły spojrzeć na nią. Kiedy w końcu to czynię, serce wyprawia mi dziwne drgania. Bo oczy niespełna trzydziestoletniej kobiety są tak samo piękne jak ona cała. Ale ja wiem to, czego ktoś po raz pierwszy stojący przed Małgorzatą nie zauważy. Dziewczyna nie widzi.
Niemowlęta zaraz po urodzeniu wodzą wzrokiem wokół siebie. Czynią to odruchowo, jeszcze bowiem nie są w stanie dostrzec nic więcej, jak nieostre kształty. Ponoć rozpoznają kolory, najlepiej czerwony. Reagują oczywiście na światło, ich źrenice zwężają się, gdy jest jasno i rozszerzają, kiedy zapada zmrok. Dopiero z czasem noworodek zyskuje zdolność widzenia taką, do jakiej my dorośli jesteśmy przyzwyczajeni. Od trzeciego miesiąca życia dostrzega już coraz więcej szczegółów, rozpoznaje twarz matki, a w drugim półroczu widzi właściwie normalnie. Małgosia od samego początku nie reagowała tak, jak przewidują to podręczniki. Lekarze uspokajali rodziców przez kolejne dwie wizyty. Ale matkę niepokoiło to, że oczy dziewczynki uciekają często w bok, nawet poza oczodoły. Diagnoza postawiona przez trzeciego specjalistę była okrutna. Brak nerwu wzrokowego. Ślepota do końca życia.
– Wiesz, najtrudniej było mi w ogólniaku – mówi Małgorzata. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie dzieci – co ja mówię – jaka młodzież potrafi być okrutna. Chodziłam do szkoły muzycznej, klasa fortepianu, wokół mnie sporo ludzi w podobnej jak moja sytuacji. Sporo niedowidzących, to była jedyna taka szkoła w województwie. A ja uparłam się, by ją skończyć, nawet kiedy siadałam na krzesło, na którym jakiś dowcipniś rozbił jajko, nawet wtedy, gdy posypywano mi po cichu włosy mąką, nawet wtedy, kiedy w toalecie koleżanki „malowały” mnie tak, że musiała przyjeżdżać mama. Bo ja kocham muzykę. Wiesz Jerzy? Mówią, że dźwięki potrafią wyrazić wszystko. I ja w to wierzę – kiedy słucham Vivaldiego, jego Cztery pory roku czuję się, jakbym widziała łąkę, kwiaty, słyszała ptaki, czuła padający śnieg. To co z tego, że nie widzę…
– Pytasz, jak sobie radzę na ulicy? Śmieję się, że chodzę z laską. Białą laską, chachacha! Nie ma innej opcji – mama skończyła mnie prowadzać na zajęcia kiedy stałam się pełnoletnia. Nie chciałam jej więcej trudzić, przecież i tak sporo przeze mnie nacierpiała. Potrafię poruszać się w domu, jak widzisz wszystko ma swoje miejsce. Popatrz – bierze mnie za rękę i prowadzi do swej sypialni – w tej szufladzie mam swetry o jasnych barwach, każdy ma swoją przegródkę. Ten jest w kolorze słonecznikowym, widzisz? – pyta, a mi wilgotnieją oczy. Uświadamiam sobie, że rozmawiam z niewidomą o kolorach, choć przecież dla Małgosi pojęcie barw jest tylko czymś tak abstrakcyjnym, jak dla mnie powierzchnia innej planety. Co ja mówię – to mogę sobie wyobrazić – ona zaś nie.
– Nuty w Braillu poznałam w tym samym czasie, jak literki. Wiesz, notacja brajlowska nie jest trudna. No, może na początku. Najważniejsze jest wyćwiczyć opuszki palców, by czuły rozkład punktów. Jak już to opanujesz, reszta przychodzi sama. Ręce są moim wzrokiem, dzięki nim wiem, jak wyglądasz – Małgosia śmieje się odchylając głowę do tyłu. Największym kłopotem było to, że zapis Braila jest linearny, a nuty zupełnie nie – mówi po chwili. Miałam cholerne kłopoty z odczytem akordów. Nie ja jedna. To trwało wieki, tym bardziej że mało jest transkrypcji nut na kod brajlowski. W końcu zaczęłam grać ze słuchu, a potem z pomocą przyszła elektronika. Słyszałeś o Tra-Mu-Bra-Tionie? Albo o Contrapunctusie? Wiedziałam… Wiesz, w domu zawsze był fortepian, jego dźwięki pamiętam, kiedy jeszcze jako malutka dziewczynka przychodziłam posłuchać, jak gra moja mama. Na szczęście nie mamy sąsiadów, mieszkanie w domu to wielka zaleta dla takich „Szopenów” jak ja – znów wybucha śmiechem.
– Moje marzenie, pytasz? Pewnie spodziewasz się, że chciałabym widzieć? Kiwasz głową, czuję cię Jerzy – znów się śmieje. Nie, nauczyłam się żyć w swoim świecie, czytałam, że niewidomi od urodzenia, którzy nagle odzyskują wzrok nie są sobie w stanie z tym poradzić. To tak samo traumatyczne pewnie, jak byś teraz oślepł. Zamknij oczy i spróbuj. Pewnie kiedyś to ćwiczyłeś. Ja na swój sposób widzę, mam świetny słuch, doskonały zmysł dotyku, taki wręcz jak radar nietoperza. A chciałabym… chciałabym zagrać dla Szopena. Nie śmiej się, to moje marzenie. Kocham muzykę Fryderyka, ona daje mi skrzydła. Czuję ją całym swoim ciałem, jest w niej prąd, jest w niej ogień, woda, wszystkie żywioły. Każdy dźwięk ma sens, każdy akord coś oznacza… Czy on umiałby mnie zrozumieć? A wiesz, że ja nawet byłam w Żelazowej Woli?
– Chłopak? Tak, spotykam się z Marcinem. Pewnie chcesz wiedzieć, czy widzi? Widzi normalnie. To świetny mężczyzna, ale… Wiesz co, boję się. Mam już 29 lat, jak każda kobieta chciałabym założyć rodzinę, mieć dzieci. I tu strach mnie paraliżuje. Nie umiałabym żyć ze świadomością, że nigdy nie zobaczę swej córeczki czy synka, że nie będę mu towarzyszyć, gdy zrobi pierwszy krok, gdy pójdzie do szkoły. Nie będę mogła własnemu dziecku doradzić – ubierz się inaczej, to co masz na sobie po prostu ci nie pasuje. Jerzy, czujesz to? Oczy Małgosi są skierowane w moją stronę. Dziewczyna doskonale lokalizuje gdzie jestem, nie znając jej myślałbym, że widzi. Tylko lekko podniesiona głowa, odrobinę za wysoko zdradza jej ułomność. Po jej policzku ściekają dwie łzy. W końcu pianistka pochyla się, wycierając je rękawem. I wyszeptuje – przepraszam.
Czego nie lubię pytasz… A wiesz co, że nie ma chyba czegoś takiego. Nie sprawia mi przyjemności chodzenie po mieście. Ludzie są ciekawscy, ja wręcz czuję na sobie ich oblepiające mnie spojrzenia. Czy wywali się o krawężnik? Jak da sobie radę ze stopniem autobusu? Rozpozna kiedy jest zielone światło? Ale w końcu da się radę przyzwyczaić, pomagają mi przejść przez ulicę, mówią jaki tramwaj podjeżdża, ostrzegają, gdy jest mocno zatłoczony. Kiedy wiesz, że powinnaś liczyć tylko na siebie, żyjesz i będziesz żyć. Bo trzeba być twardym. I ja taka jestem!
Słucham dźwięków fortepianu. Stojący w salonie czarny Steinway brzmi muzyką. Palce Małgorzaty bez trudu biegają po klawiaturze, kiedy dziewczyna gra Cwał Walkirii Wagnera. Widzę film Czas Apokalipsy, widzę atak kawalerii powietrznej na wietnamską wioskę. Ciało dziewczyny to unosi się, to pochyla nad instrumentem. Niskie tony wprawiają powietrze w drżenie, czuję je na swoim krześle, na ciele. Kiedy kończy się ostatnia nutka, kiedy Małgorzata powoli opuszcza środkowy pedał sostenuto, wstaję i wychodzę. Szepcę jej – wybacz – bo tylko szept przechodzi przez ściśnięte gardło. A tak naprawdę to nie chcę, by zobaczyła łzy na mojej twarzy…
Jerzy Wilman, niedlaidiotow.blog.pl