Jak daleko, jak blisko…

Dzisiaj wpis związany co prawda z działalnością Fundacji Ludzie Jesieni, ale odbiegający meteorytyką od dotychczasowych. To opis zdarzenia, jakie przytrafiło się mnie. I pewnie wielu z Państwa, niekoniecznie w opisywanym poniżej miejscu czy czasie. To kilkadziesiąt minut z życia człowieka. Minut? Obrazków właściwie. Chwil. Smutnych i niestety – odstręczających.

Wrocławskiej Renomy nie trzeba nikomu przedstawiać. Dobrze, nikomu na Dolnym Śląsku. To dom handlowy istniejący od ponad 87 lat i różniący się od wszystkich powstałych współcześnie klimatem i niepowtarzalnym stylem. Czy jest pięknie? Ładnie? Według mnie nie. Ale na pewno jest inaczej. W końcu to ścisłe centrum miasta. Na Rynek kilka minut. A w samej Renomie jak w każdej tego typu placówce sklepy, sklepy, sklepy, usługi.

Środowe popołudnie, luty. Ciemno już, w końcu zima dopiero szuka ubrania by odejść. Idę do lekarza, centrum usług medycznych mieści się na 2 piętrze tego rozpoznawalnego budynku. Sama wizyta zajmuje mi prawie godzinę. I tak mało, wchodzę do doktora z zaledwie kilkuminutowym spóźnieniem. Potem jeszcze długie oczekiwanie na wynik.

Do domu wrócę po 20-tej, wiem, że nie będzie chciało mi się tak późno robić kolacji. Idę więc na wyższe piętro, gdzie królują – nazwijmy to – restauracje. Można zjeść zarówno dania fastfoodowe, jak i takie na które należy nieco poczekać. Wybieram naleśniki z warzywami. Do tego koktajl. Też warzywny. Siadam, trochę się nudzę.

Zapach który uderza po nozdrzach nie jest miły. Ba, jest ohydny, duszący, pasuje bardziej do niestarannie umytej zbiorowej toalety niż do jadłodajni. Odchylam głowę i widzę jego przyczynę. Kilka metrów ode mnie przeciska się między pustawymi stolikami niewielki mężczyzna. O jego pozycji świadczy ubranie. A właściwie szmaty, które ubraniem były może kilka lat temu. Oraz nieznośny zapach niemytego, zapuszczonego jak okrycie wierzchnie ciała. Odruchowo zatykam nos.

Kloszard staje przy młodej kobiecie która dopiero otrzymała swoje zamówienie. Nic nie mówi, lekko się tylko chwieje. Dziewczyna wyraźnie nie wie co zrobić, w końcu zabiera talerz i przenosi się w inne miejsce. Ma pecha – jej „towarzysz” podąża za nią. Są teraz blisko mnie – fetor staje się nie do wytrzymania. Pojawia się obsługa – panienka, drobna, może z dwudziestoletnia. Próbuje wyperswadować mężczyźnie to nachodzenie, ale on nie przejmuje się niczym. Nadal nie odzywa się. Kelnerka idzie wezwać ochronę. W tym samym czasie klientka daje za wygraną, zostawia ledwo rozpoczętą porcję i po prostu ucieka. Obdartus z zadowoleniem rzuca się na talerz. Nie używa sztućców.

Odchodzę również. Spanikowałem? Poddałem się? Po drodze anuluję zamówienie, rozumieją to. Kiedy zbliżam się do ruchomych schodów, widzę umundurowanego faceta z naramiennikiem ochrony. Pan jest dużo starszy ode mnie.

Po kilkunastu minutach szwendania się po sklepach jestem na parterze. Zbliżam się do wyjścia, dwoje bliźniaczych drzwi oddalonych od siebie o kilka metrów, otoczonych wiatrołapami. I znów dobiega mnie znajomy fetor.  Obdarty człowiek stoi w środku jednego z wiatrołapów, czujnik otworzył już drzwi, ale mężczyzna nie wychodzi. Nie przejmując się niczym załatwia swoją potrzebę fizjologiczną. Stary, zmasakrowany życiem człowiek. Któremu z drogi schodzą wszyscy. W imię świętego spokoju. Kiedy umrze, pewnie gdzieś w kanałach nikt po nim nie zapłacze. Nikt nie powie nad grobem żadnego ciepłego słowa. Być może nawet kilka osób odetchnie z ulgą.

 

 

Tagi , , .Dodaj do zakładek Link.

O Urszula

Jestem, podobnie jak inni, pasjonatką w pomaganiu innym ludziom.

Możliwość komentowania została wyłączona.