Oczy pani Renaty Magi* nie wyrażają tego, co jej twarz. Bo twarz jest uśmiechnięta. Miła. Ładna twarz nieco ponadpięćdziesięcioletniej, zadbanej i niewątpliwie atrakcyjnej kobiety. Kiedy wraz z panią Urszulą rozmawiamy z panią Magi, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że kosztuje to nas wiele wysiłku. Koncentracji i skupienia, by nie wypaść z zaplanowanego schematu rozmowy. Doświadczamy uczucia niemożności oderwania się od gościa. Od jego dominacji.
Mail który otrzymałem kilkanaście dni temu był zwykłym, typowym pismem. Renata Maga pytała się w nim, czy może zaoferować swoje usługi Fundacji Ludzie Jesieni. Jest dyplomowaną magister pielęgniarstwa z Wrocławia. Ma wielką praktykę w usługach medycznych. Chce nam pomóc. Czy prowadzi wykłady lub sympozja? Ależ oczywiście. Czy wie, że Fundacja na razie nie ma jeszcze własnego budynku? Acha… Czy zdaje sobie sprawę, że jesteśmy organizacją non-profit i raczej nie może liczyć na pieniądze? Tak…
Wszystkie ograniczenia są w umyśle człowieka – mówi pani Renata. – Wiecie państwo, że stosowana przeze mnie metoda leczenia ludzi jest innowacyjna? Pacjenci chodzą do lekarzy, a tam jest różnie. Podejście środowiska medycznego do człowieka jest okropne, najczęściej karygodne. Traktuje się go jako piąte koło u wozu, nie poważa, podchodzi mechanicznie. Moja metoda to oddziaływanie na umysł, nawet na łańcuch DNA, na biomolekuły. Potrafi zmienić DNA – wyobrażacie to sobie państwo?
Trudno to sobie wyobrazić. Próbujemy zawrócić monolog pani Magi na pożądaną z punktu widzenia Fundacji stronę. Pytamy jak chciałaby nam pomagać? Jakie wykłady czy prelekcje prowadzi, gdzie się one odbywają? Czy mogłaby nas zaprosić na jakiś wrocławski event z jej udziałem? Bo choć Fundacja, zgodnie ze statutem, zajmuje się osobami z niepełnosprawnościami, czy po prostu potrzebującymi pomocy, to jednak nie chce wkraczać w nieznany dla siebie obszar uzdrawiania.
Moje sesje pomagają ludziom – pani Renata poprawia się na krześle. Człowiek na kozetce psychiatry czy psychologa spędza do 45 minut. Ja potrzebuję więcej czasu. Dwukrotnie więcej. Pytacie o wykłady? A tak… No niebawem mam taki, w Białymstoku. Daleko. Wiem. Jak będę miała we Wrocławiu dam wam znać. Uczestnictwo, czy obserwacja mojego zabiegu? Hmmm. Idźmy dalej. Wiecie państwo, pomagam ludziom wyjść z chorób. Leczę ich kompleksy, zaburzenia. Mam pacjentkę, która w totalnej depresji była kilka lat. Myśli samobójcze. Brak chęci do kontaktu ze środowiskiem. Totalny brak akceptacji siebie. Wyobraźcie sobie, że po kilku sesjach u mnie dziewczyna jest przeszczęśliwa. Zadzwoniła do mnie dziękując, radosna, podekscytowana.
Ulotka którą pani Renata nam pokazuje wygląda magicznie. Z logiem w kształcie przebiegów, jakie często można zaobserwować w plazmowej kuli, z angielskimi terminami. Metoda Ta-Wu* w niej opisana obiecuje pomóc ludziom zmienić wiele aspektów życia. W zaburzeniach traumatycznych. Wypaleniu zawodowym. Ba, pomaga przy wylewach, epilepsji, raku, AIDS, ADHD, autyzmie. Ale także kobietom w ciąży i osobom zdającym egzaminy. Pytamy o raka. Ale odpowiedź wprost nie pada.
– Drodzy państwo – pani Renata powtarza się – niedomaganie człowieka jest głównie w jego mózgu. To amerykański uczony Gaantham* wspólnie z jego środowiskiem uniwersyteckim stworzyli tę metodę. W USA ona funkcjonuje już od 40 lat, w Polsce dopiero 5. Pobudzając odpowiednią techniką głowę, a przecież w niej jest mózg uaktywniamy mechanizmy likwidujące chorobę. Z moich doświadczeń wynika, że niepotrzebnie chodzimy do lekarzy. Bo poprzez odpowiednie postępowanie jesteśmy w stanie sami pozbyć się z organizmu „szkodnika”.
Nasze spotkanie trwa krótko. Zwykle w przypadku kiedy nie jesteśmy zdecydowani co dalej, prosimy naszego rozmówcę o czas na podjęcie decyzji. Tu nie musimy. Decyzja zapada od razu i komunikujemy ją pani Renacie. Wyraz jej twarzy nie zmienia się, ale oczy są chłodne. Rozumie nas. Szkoda. Chciała nam pomóc, a poprzez nas tysiącom potrzebującym. Bo „metoda Ta-Wu”, opracowana przez profesora Gaanthama to rewolucja medyczna. Przecież pani Maga nie oczekuje za to pieniędzy. Ba, nawet postara się, by jej pacjenci, jak ich określa, przelewali należne za zabieg wynagrodzenie na konto Fundacji.
Po powrocie do domu sięgam do zasobów internetu. Znajduję parę informacji o tym wynalazku. Czytam wypowiedzi na forach, także zagranicznych. I utwierdzam się, że razem z panią Ulą podjęliśmy decyzję właściwą, dla nas jedyną z możliwych.
*Wszystkie nazwiska zmienione, fotografia i nazwa metody również